Po dziesięciu
minutach przyjechała karetka i zabrała Avana, a za nią pojechały Ryd, Alex i
Rocky. Reszta została na plaży, lecz nie mieli ochoty na dalsze wygłupy, więc
wrócili do domu Lynch’ów.
*oczami Ella*
Nie mogę uwierzyć, że Rydel całowała się z
Avanem. Moje serce pękło na milion różnych kawałków i czuje, że nigdy nie
będzie już w pełni sprawne. Przykro mi z powodu Avana, lecz (wiem, że jestem
okrutny) trochę się ucieszyłem, że coś przerwało ich pocałunek. Co ze mnie za
bezduszny człowiek. Nie dziwie się, że Delly nigdy nie będzie mnie chciała.
*oczami Van*
Gdy Avana zabierała karetka, upadłam na ziemie
z rozpaczy. Znamy się od tak dawna, a ja nie miałam pojęcia o jego chorobie.
Dlaczego ? Dlaczego musi to być akurat on? Mój najlepszy przyjaciel umiera.
*oczami Rikera*
Widziałem jak Van opada na ziemię. Złapałem ją
i przytuliłem. Spojrzałem na Rossa, który obejmował oszołomioną Laurę. W
przeciwieństwie do Van stała bez ruchu i wpatrywała się pusto, w miejsce, w
którym jeszcze przed chwilą leżał Avan. Została po nim tylko kałuża krwi.
-Wracajmy do
domu- powiedziałem do wszystkich.- Chodź Van. – dodałem cicho.
Starsza Marano tylko pokiwała głową i dała się
zaprowadzić do samochodu.
***
*oczami Laury*
Nie pamiętam drogi do domu Lynchów. Czas
stanął w miejscu. Czułam silne ręce obejmujące mnie, słyszałam słowa
pocieszenia, widziałam wpatrzoną się ze zmartwieniem we mnie twarz Rossa, lecz
wszystko to do mnie nie docierało. Avan
umiera, Avan umiera, on umiera, umiera, umiera…
*oczami Rossa*
-Laura, wszystko
będzie dobrze. On z tego wyjdzie, słyszysz? Lau? Proszę Cię odpowiedz mi.
Laura. Proszę. Błagam. Laura… ja … ja proszę cię, krzycz, wrzeszcz, płacz,
tylko nie siedź tak cicho. Boże Laura proszę cię. Zrobię wszystko tylko się
otrząśnij. Proszę. Proszę. Proszę…
Laura jakby wyrwana z transu moimi słowami, spojrzała
na mnie ze łzami w oczach i rzuciła się w moje ramiona.
-Cicho. Już.
Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze.
-Ross…on…on
umiera…a …a ja…niemiałam pojęcia. Aa!!! Dlaczego ?! Dlaczego!!
Patrzyłem jak moja ukochana krzyczy, płacze,
rozpacza, upada.. moje serce zaczęło mnie boleć od emocji, które to ona w sobie
miała, lecz patrzenie na nią cierpiącą bolało jak diabli, a ja chciałem, żeby
już nigdy nie musiała cierpieć.
*oczami Rikera*
Van od płaczu i krzyków, wyczerpana usnęła
podczas jazdy, niespokojnym snem.
Nie chcąc jej
budzić, zaniosłem ją do mojego pokoju, położyłem na łóżku i pocałowałem w
czoło. Gdy miałem już wychodzić Van wstała i podbiegła do mnie.
-Riker.. czy...
jeśli nie chcesz to oczywiście rozumiem…ale bardzo bym chciała... jeśli nie
masz nic przeciwko…- stała zapłakana i zawstydzona.
-Van, o co
chodzi? Jeśli chcesz, żebym się z tobą położył to chodź.
-Dziękuje, Rik..skąd
wiedziałeś, że o to chodzi?
Nie odpowiedziałem, tylko zaśmiałem się w
duchu i zaniosłem ją do łóżka.
-Śpij dobrze
Van.- powiedziawszy to położyłem się obok niej.
-Dziękuję ci Rik.
Bardzo ci dziękuję.- szepnęła i wtuliła się w moją pierś.
***
Wszyscy w domu Lynch’ów usnęli z nadmiaru
wrażeń, jedynie Ross leżał obok Laury i wpatrywał się w jej zaniepokojoną
twarz. Choć spała, łzy leciały jej po policzkach i co chwilę łkała. Młody Lynch
bał się o nią więc, nie spał tylko czuwał.
*oczami Rossa*
Nie opuszczę cię już nigdy. Kocham cię. Wiem,
że wyznaję ci soją miłość tylko w moim umyślę, ale gdy nadejdzie czas pokażę ci
jak wiele dla mnie znaczysz. Jesteś dla mnie wszystkim. Wszystkim co kocham.
***
*oczami Avana*
Ostatnie co pamiętam to zdziwiona mina Rydel.
Ah! Całowaliśmy się i akurat w tym momencie musiało się to zdarzyć. Tak
cudownie całuje, jej usta smakowały truskawkami... och pewnie teraz, gdy
dowiedziała się, że mam raka nie będzie chciała już się ze mną zadawać. Bo co
ja jej mogę dać ? Został mi góra rok życia.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą
zaniepokojoną Alex, a niedaleko niej śpiącą na fotelu Ryd. Moja kochana Ryd.
-O boże Avan, ale
mnie wystraszyłeś! Nei było mnie chwilę i już postanowiłeś sobie umierać bez
pożegnania! Naprawdę chciałeś mi to zrobić ?!
-Alex uspokój
się. Nie. Nie chciałem ci tego robić. Przepraszam.
Od krzyków mojej siostry Ryd nagle podniosła
głowę, przetarła zaspane oczy i podbiegła w naszą stronę.
-O jejku Avan, o
boże wszystko dobrze? Jk się czujesz? Przepraszam, to przeze mnie. Nie chciałam.
Ja…
-Ryd cicho.
Uspokój się. Alex mogłabyś zostawić nas samych?
-Jasne. Jak by co
to czekam za drzwiami.
-Dobrze.
-Ryd, wiem, że
teraz gdy się dowiedziałaś, że mam raka to pewnie nie mam u ciebie szans, ale
chcę żebyś wiedziała, że cię kocham. Będę cię kochał do końca moich dni,
których niestety zostało już bardzo mało.
-Nawet nie waż
się mówić, że zostało ci ich mało! Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Kocham
cię, Avanie Jogia.
Powiedziawszy to pochyliła się nade mną i delikatnie
pocałowała. Gdy oderwaliśmy się od siebie, spojrzałem w jej oczy, z których leciały
łzy.
*oczami Rydel*
-Hej nie płacz -
Usłyszałam jego zachrypnięty głos i podniosłam głowę. - Wszystko jest w
porządku.
-Gdyby było, nie
leżał byś tu - Zacisnął szczękę i mocno ścisnął moją rękę.
-Czasem zdarza
się, że jednak muszę tu leżeć.
-Dużo czasu
spędziłeś w szpitalu?
-Za nim się tu
przeprowadziliśmy, mój najdłuższy pobyt trwał trzy miesiące - Z niedowierzaniem
pokręciłam głową. - Ja... Nie chcę byś się nade mną użalała - Powiedział
szeptem.
-Nie użalam się
nad tobą, tylko ci współczuje.
-Współczucia też
nie chce.
-Uważasz, że będę
nieczuła na twoją krzywdę? Wybij to sobie z głowy - Z powrotem zamknął oczy.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj,
bo nie masz za co. Rozumiem cie, ale nie możesz wymagać ode mnie niemożliwego.
-Dobrze. Tylko,
tylko nie patrz tak na mnie.
-Jak? - Spojrzał
na mnie ze złością w oczach, ale przypuszczałam, że był bardziej zły na siebie
niż na mnie.
-Właśnie tak.
Jakbym umierał.
-Ale uwierasz -
Powiedziałam cicho.
-Ale nie w tej
chwili. Teraz ciesze się życiem - Uśmiechnęłam się do niego.
-Okey -
Pochyliłam się nad nim i pocałowałam go w usta.
-I nie płacz.
-Już nie będę.
-Nigdy więcej.
-Nigdy.
-Obiecaj.
-Obiecuje -
Pogładził mój policzek i przesunął się na łóżku robiąc mi miejsce. Położyłam
się obok niego delikatnie, wtulając się w jego tors.
-Kocham cie -
Szepnął.
-Wiem.
***
*oczami Avana*
-Mam coś dla
ciebie - Zmieniłem temat.
-Co? - Spojrzała
na mnie z ciekawością. Sięgnąłem pod nogi i podniosłem małą czerwoną
torebeczkę. Wyciągnąłem z niej pudełko. - Co to? - Podałem jej pudełeczko, a
ona uniosła wieczko.
-To prezent, jak
i prośba.
-Nie rozumiem.
-To koperty i
zapałki. Jest ich jedenaście. Gdy będzie kończył się miesiąc napiszesz co
czułaś, co chciałaś mi powiedzieć, ale się bałaś i zapalisz jedną zapałkę. Za
nas. Gdy zgaśnie wrzucisz ją razem z liścikiem do koperty. Zakleisz. Otworzę je
dopiero po jedenastu miesiącach. W domu mam takie same. Moja mama wyśle ci je,
gdy mnie już tutaj nie będzie. Dziś zapalisz pierwszą - Z jej oczu popłynęły
łzy.
-Ja nie wiem czy
dam rade - Powiedziała, kładąc głowę na moim ramieniu.
-Dasz. Dla mnie -
Powiedziałem cicho. - I jeszcze jedno. Zdjęcie. Każdego miesiąca zrobimy sobie
jedne. Dobrze? - Kiwnęła głową.
***
Gdy Rydel wróciła do domu wszyscy od razu
zaczęli dopytywać się o stan Avana. Ryd opowiedziała im szybko i poszła do
swojego pokoju pisać swój pierwszy z
ostatnich listów do Avana.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ .... Proszę :))
~PauLa